Po moim wczorajszym poście wiecie, że jestem już w domu. Żeby Was niepotrzebnie nie zanudzać postanowiłam, że posta opisującego mój pobyt nad morzem podzielę na dwie części. A więc pozostaje mi tylko życzyć Wam miłego czytania. :)
Wtorek - Wyjazd
Na ten dzień czekałam cały rok. Rano wstałam wcześnie,
ponieważ pojechałam o godzinie 8:30 na rehabilitację. Kiedy wróciłam do domu,
zaplanowałam kolejnego posta ( na wtorek, na 15 ) i w sumie nie wiedziałam co
mam dalej robić. Tak bardzo chciałam być już na miejscu. Dla zabicia czasu
poszłam się wreszcie spakować, a potem już tylko marudziłam mamie, kiedy
wreszcie skończy pakować rzeczy i będziemy mogli już wyruszyć. „ Długo
jeszcze??? ” – takie pytanie i inne tego typu najczęściej padały z moich ust,
podczas, gdy mama pakowała manatki. W końcu wpakowaliśmy się do samochodu i
pojechaliśmy. Podczas drogi porobiłam kilka zdjęć.
moja siostra
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, znajomi moich rodziców już
byli. Jeździmy nad morze z tym panem, który jest właścicielem Wezyra i jego
rodzinką. Oczywiście, za chwilę zostały rozstawione stoliki i moi rodzice wraz
ze znajomymi zasiedli do wspólnego wypicia kawy. Dowiedziałam się, że nasza
stara droga na plażę jest niestety zamknięta, ale nie stanowi to dużego
problemu, bo jest też inna. Myślałam, że może pójdziemy na jakiś obiadek, ale
niestety skończyło się jedynie na marnym gofrze. Dobra, nie będę robiła z moich
rodziców jakiś tyranów, niedbających o to, żeby ich dzieci zjadły normalny
obiad, ale po prostu nie miałyśmy jakoś potrzeby zjedzenia porządnego posiłku.
Trochę posiedziałam przy stole, a potem poszłam już do domku, bo w sumie
wieczór szybko przyszedł. Przebrałam się w piżamę, wpakowałam się do łóżka i
zabrałam się za czytanie Harry’ego Pottera.
Potem padłam już na łóżko i zasnęłam.
Środa - Wizyta
Wstałam krótko przed 8, co w wakacje rzadko mi się zdarza.
Nie wiem dlaczego, ale w Pogorzelicy zawsze szybko wstaję. Domyśliłam się, że
mama i właścicielka Wezyra poszły już na spacer z psem i poszłam z powrotem
spać. Po moim kolejnym przebudzeniu stwierdziłam, że pogoda jest dość kiepska.
Pocieszał mnie jednak fakt, że zawsze możemy iść na jakiś spacerek. I tak też
zrobiliśmy.
już po śniadaniu
Wezyrek
nasz domek
nie ma to, jak ukochany kocyk ;)
śpimy
z Wezyrkiem
Po śniadaniu przeszliśmy się plażą i wyszliśmy przed
Niechorzem. Potem wróciliśmy miastem do naszego ośrodka.
na plaży
bluzka - bazarek
bluza - pożyczona od Dagi
spodnie - ?
sandały - ?
mrowicho!!!
nowe nadmorskie atrakcje
tatuaże
hehe, to ja go tak przykryłam ;)
Po południu przyjechali do nas krewni. Poszliśmy zjeść jakiś
obiad do miasta, a potem przeszliśmy się na plażę. Tym razem poleżeć i się
poopalać. Niestety wiał dość mocny wiatr i z opalania wyszły nici, ale mimo
wszystko wskoczyłam do wody. Za ciepła to ona nie była, bo po wyjściu
przykryłam się kilkoma warstwami i wciąż było mi zimno. Może jedną z przyczyn
był brak słońca? W każdym razie dość szybko się pozbieraliśmy i wróciliśmy z
powrotem do ośrodka. Rodzice wypili jakąś kawkę, a potem poszliśmy się jeszcze
przejść do miast tym samym rezygnując z wieczornego spaceru z Wezyrem. Zagrałam
parę razy w cymbergame i musieliśmy wracać, bo nasi goście jechali już do domu.
Kiedy pojechali, pograłyśmy z Zuźka w mister minda, ( to taka gra logiczna ), a potem syn
właścicieli Wezyra, wraz ze swoją dziewczyną, rozwiesili między dwoma drzewami
linę, na której ćwiczyliśmy chodzenie. Było super. Nawet mi trochę wychodziło.
Potem Olaf pokazywał nam sztukę zwaną chi gong ( czyt. Czi gong ), polegającą
na wykonywaniu pewnego rodzaju ćwiczeń, ale naprawdę mi się podobało.
Posiedziałam jeszcze trochę ze wszystkimi, przy stoliku, a potem poszłam już do
domku i znowu czytałam Harry’ego Pottera.
mister mind
Czwartek - Niechorze
W czwartek rano skoczyłam sobie pod prysznic. W pomieszczeniach, gdzie znajdują się prysznice są tak ohydne, że nie można patrzeć. Mimo
wszystko musiałam się przemóc, bo od czasu, do czasu trzeba się umyć. xD Nie było
za fajnie, ale przynajmniej wyszłam czysta. Pogoda tego dnia znów nie była
jakaś bardzo zadawalająca, więc stwierdziliśmy, że pójdziemy do Niechorza.
bardzo ciekawy kwietnik
Szukaliśmy tak sklepu papierniczego, ale nic takiego nie
znaleźliśmy. Niestety. W drodze powrotnej kupiłam sobie gumę do żucia w bardzo
popularnym, nadmorskim automacie.
Potem poszliśmy na obiad. Wzięłam dla siebie krokiety z
kapustą i grzybami. Były pyszne. Później wróciłam się do miasta i kupiłam sobie
bandankę. Po powrocie do ośrodka, stwierdziliśmy, że idziemy na plażę, bo
pogoda uległa małej poprawie. Raz, tylko jeden raz weszłam do tej lodowatej
wody, a potem już nie chciała o tym myśleć. Po wyjściu z morza, zobaczyliśmy
Olafa i jego dziewczynę, idących po plaży w „ towarzystwie ” Cecylii. Cecylia
to orka – delfin, którą kupili ostatnio w mieście. Wygląda jak orka, a kolor ma
delfina. Próbowali nawet na niej pływać
i szło im całkiem nieźle, z wyjątkiem momentu powstawania wielkiej fali. ;) Mimo
wszystko na pewno mieli fajną zabawę. Nie posiedzieliśmy zbyt długo, bo było mi
już trochę zimno i wreszcie zebraliśmy się do powrotu. I tak trudno było mi ich
przekonać, żebyśmy już wracali.
bandanka - kupiona nad morzem
a to ja :D
Wieczorkiem poszliśmy jeszcze do miasta. Zjadłam
ogromniastego gofra z bitą śmietaną i owocami, a potem zagrałam jeszcze z Zuźką w cymbergame, przy czym się
pokłóciłyśmy, że ja gram za mocno, a ona nie umie przegrywać. Nasz spór nie
trwał długo. Właściwie ten dzień skończył się dość szybko. Nic już nie
robiłyśmy. Jedynie przed pójściem spać poczytałam książkę i na tym się
skończyło.
Piątek – Pierwszy ciepły dzień
Rano, nasi sąsiedzi pojechali spotkać się ze znajomymi, a my
poszliśmy na plażę. Tego dnia było naprawdę ciepło. W wodzie byłam 4 razy! Po
wyjściu z morza nie leciałam od razu ogrzać się pod koc, tylko poleżeć i się
poopalać, bo było naprawdę ciepło. Na obiad, poszliśmy do pizzerii. Zamówiłam
sobie prze pyszną capricciosę, a mój tata zamówił sobie pizzę zwaną „ el diablo
”, która była tak ostra, że aż usta piekły. Mnie tam nawet smakowała, ale chyba
całego talerza nie dałabym rady zjeść. Kupiłam sobie loda na deser, który
rozwalił mi się w drodze powrotnej. Poszłyśmy na wieczorny spacer z Wezyrem, a
potem posiedziałam chwilę przed domem i poszłam spać.
Sobota - Niespodzianka
Dzisiaj rano znów poszłyśmy pod prysznic. Było okropnie (
jak zwykle ), ale będę musiała się jeszcze kilka razy przemęczyć. Potem, tak na
szybko, skoczyłam sobie do miasta i kupiłam bardzo fajną książkę, zawierającą
instrukcję jak narysować zwierzęta itp. Jestem z niej bardzo zadowolona.
Po powrocie zaczęliśmy zbierać się na plażę, a kiedy tuż
przed wyjściem, wyszłam na werandę, tata oznajmił mi, że chyba przyjechała do
nas Martyna. „ Chyba ”, ponieważ tata widział jedynie znajomy samochód i postać
machającą do nas zza szyby. Rzeczywiście, po chwili przy płocie naszego ośrodka
pojawiła się Martyna z rodzicami. Poszliśmy wszyscy razem na plażę i było
naprawdę fajnie. Wchodziłam 4 razy do wody i nawet nie było mi zimno. Kiedy
chmury odsłoniły niebo, słońce grzało niemiłosiernie. Wykąpałam się, potem
posiedziałam na kocu i poczytałam trochę książkę. Później, przy ponownym
wejściu do wody, z braku piłki, wzięliśmy pustą butelkę po mirindzie i
napełniliśmy ją wodą, rzucając do siebie nawzajem, jak piłką. Około 16
zebraliśmy się i wróciliśmy do domu. Na obiad, na który poszliśmy po krótkim
odpoczynku, zjadłam naleśniki z serem. Kiedy Martyna pojechała, wieczorem
poszłam jeszcze do miasta, na jakiegoś gofra, bo nie była zbytnio najedzona po
tym obiedzie. O w pół do jedenastej w nocy byliśmy jeszcze z Wezyrem na
spacerze, bo pies sobie zażyczył nocnego wypadu. Wezyr na spacerze centralnie z
sekundy na sekundę, z dość markotnego stanu zmienił się zupełnie. Chciał, żeby
mu nawet rzucono piłkę, co niestety nie było wskazane, ze względu na to, że
chodziliśmy przy ulicy, bo do lasu nieco strasznie było wchodzić, bo panowała
tam dość nieprzyjemna, wszechobecna czerń. Poczytałam sobie jeszcze trochę tę
nową książkę, a potem położyłam się spać.
Niedziela - Upał
Od naszego przyjazdu, dzisiejszy dzień okazała się
zdecydowanie najbardziej słonecznym. Już od samego rana było widać, że na brak
słońca i ciepła nie będziemy dzisiaj na pewno narzekać. Niebo było bezchmurne (
kocham takie czyste, niebieskie niebo ), a żar dawał nieźle popalić.
Około 12 spakowaliśmy swoje manatki i ruszyliśmy na plażę.
Panował tam skwar, jakiego przez te kilka dni jeszcze nie było. Piasek palił
pod nogami, a z bezchmurnego nieba piekło złociste słońce. Natychmiast
poleciałam się wykąpać z nadzieją, że trochę się ochłodzę. Zimna kąpiel, bez
wątpienia mi pomogła. Morze było gładkie i co mnie bardzo zdziwiło, pełno tam
było meduz. Widziałam chyba z 7. Wiele osób boi się tych niewielkich stworzeń,
ale mnie osobiście bardzo się podobają. Są takie inne i niespotykane. Nie wiem,
czy to prawda, ale podobno nasze polskie meduzy nie parzą. Mam taką nadzieję…
meduza
Posiedzieliśmy jakieś 3 godzinki na plaży ( dłużej nie dało
się wytrzymać ), a potem wróciliśmy do ośrodka. Zjedliśmy obiadek, ale w
mieście panował taki gorąc, że nie miałam siły nawet utrzymać w ręku widelca.
Szybko wróciliśmy do domu, a tam w naszym domku zastaliśmy Wezyra śpiącego na
podłodze. Biedny pies, pewnie te upały
są dla niego strasznie męczące. Moi rodzice zabrali się do picia kawy z
naszymi sąsiadami i ich znajomymi, a ja nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
Po chwili sięgnęłam po komputer, aby z nudów popisać sobie
jakieś głupoty, ale za moment mój problem sam się rozwiązał. Przyszła dziewczyna
Olafa i powiedziała, że może pokazać mi parę sztuczek z rysowaniem. Prosiłam ją
o to wczoraj, a właściwie to pan Marek poprosił w moim imieniu o udzielenie mi
krótkiej lekcji rysunków. No więc pokazał mi kilka prostych sztuczek, za co
jestem jej ogromnie wdzięczna i czuję, że obudziła się we mnie nowa pasja. Po
powrocie do Szczecina, mam zamiar już następnego dnia wybrać się do sklepu
papierniczego po „ sprzęt ” do rysowania. Chodzi mi m.in. ze 3 ołówki o różnej
miękkości, gumkę chlebową, albo nawet dwie, ze dwa szkicowniki i pudełko kredek.
Myślałam też, żeby zapisać się na jakiś kurs rysowania. Będę musiała o tym
pomyśleć.
mój notes ( i moje nogi ) ;P
szkice mojej " nauczycielki " ;)
Później jeszcze trochę popisałam na komputerze, a potem
myślałam, że może poćwiczę rysunki, ale zaczęłyśmy z panią Halinką oglądać
zdjęcia z jej pobytu w Egipcie. Potem syn znajomych moich rodziców znowu
rozwiesił linę, a ja o mało z niej nie spadłam. Około 22 poskładali linę i
czekałam przez chwilę na kisiel jabłkowy, który miała przygotować nam pani
Halinka. Zanim kisiel „ doszedł ” na stół, przywieźli pizzę, którą zamówił
wcześniej Olaf. Zjadłam kawałek, a potem dopchałam się jeszcze kisielem i
jogurtem. Czuję się pełna i niepełna. Mam na myśli to, że jestem najedzona, ale
nie tak, żebym nie mogła już patrzeć na jedzenie. Trochę zaczęliśmy martwić się
o Wezyra, bo nie chciał nic jeść i był trochę markotny, ale potem, za jego
prośbą zabraliśmy go na wieczorny spacer. Prowadził nas w stronę miasta,
wabiony jakimś zapachem, a kiedy chcieliśmy już zawrócić, nie bardzo chciał nas
słuchać. Mimo wszystko zaczęliśmy powoli cofać się do naszego ośrodka i w pewnym
momencie pies po prostu ożył. Zaczął biegać, gonić nas z uciechą i wyprawiać
różne inne rzeczy. Ucieszyliśmy się oczywiście, że wszystko jest w porządku i
wróciliśmy z powrotem do domu. Wezyr poszedł spać, a ja zabrałam się za
rysunki. Była równo 01:00, kiedy z
niechęcią zgasiłam światło i poszłam spać.
Poniedziałek – Deszcz
Od samego rana niebo zasłaniały chmury. Nie przejmowaliśmy
się tym, bo często zdarzało się tak, że po takim, dość pochmurnym poranku, w
południe wychodziło piękne słońce. Niestety dzisiaj się to nie sprawdziło. Przy
śniadaniu zaczął trochę kropić deszczyk, a słońca, jak nie było wcześniej, tak
nie było go dalej. Z nudów trochę porysowałam, a potem popisałam chwilę na
komputerze. Nie miałam oczywiście internetu, więc musiałam się jedynie
zadowolić pasjansem. W końcu postanowiłam się ubrać i poszliśmy z rodzicami do
Niechorza. Kupiłyśmy sobie z Zuźką milky shake. Ponieważ mogłyśmy wybrać trzy
różne gałki lodów, postanowiłyśmy zrobić małą kombinację. Ja wzięłam mieszkankę
z lodów malinowych, jogurtowych i waniliowych, a moja siostra pomieszała lody
czekoladowe, malinowe i jogurtowe. Szczerze powiem, że nie było złe, ale
zdecydowanie bardziej wolę jeden smak. Mimo wszystko mój smakował mi bardziej,
niż Zuźki. Zbyt wyraźnie czuć było czekoladę i malinę i to trochę do siebie nie
pasowało. W jakiejś księgarence kupiłam dwa bloki rysunkowe, a potem wróciliśmy
plażą do Pogorzelicy. Zjedliśmy obiad, planując przy tym, że około 18 pójdziemy
się jeszcze wykąpać w morzu i wróciliśmy do ośrodka. Moi rodzice znów rozłożyli
stoliki przed domkiem, a za chwilę dołączyli do nas nasi sąsiedzi i ich znajomi
z Niemiec. Usiedli, pijąc kawę, a ja zabrałam się za szkicowanie. Nie wyszło mi
nic nadzwyczajnego, ale postanowiłam się nie poddawać. Od rana zbierało się na
jakąś burzę. Ni stąd, ni zowąd zaczęło strasznie grzmieć. Raz, potem dwa, aż w
końcu tak walnęło, że postanowiliśmy schować się do domku. Ledwie zdążyliśmy
wejść pod dach, z nieba runął grad wielkości okrągłych, białych pierścionków.
Robiło to naprawdę niezłe wrażenie. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałam.
Nie trwało to zbyt długo. Jak szybko przyszło, tak szybko poszło. Około 19
poszłyśmy z Wezyrkiem na spacer do lasu. Nogi bolały mnie tak niemiłosiernie,
że nie byłam w stanie myśleć jeszcze o jakimkolwiek innym wyjściu. Mimo bólu
postanowiłam porobić kilka zdjęć.
pozostałości po obozie harcerskim
trampki wiszące na drzewie ( mam nadzieję, że cokolwiek widać )
zaskroniec
Byłam pewna, że wrócę do domu i walnę się na łóżko, być może
jeszcze czytając książkę, ale moje plany legły w gruzach. A mianowicie, mój
tata wymyślił, że skoro pogoda po burzy jest nienajgorsza, poszlibyśmy się
wykąpać nad morze. Pomysł mi się spodobał, więc nie zważając na bolące nogi,
przebrałam się w kostium kąpielowy i ruszyliśmy w stronę morza. Powiem tak,
woda nie była ciepła, ale nie była też lodowata. Była po prostu zimna, ale to
mnie nie powstrzymało przed wejściem. Trochę popływałam, podziwiając przy tym
jako taki zachód słońca, a potem zawinęłam się w ręcznik i wróciłam do domu.
plaża
Usiedliśmy, jedząc
kolację i znajomy zaczął mi opowiadać o ciekawym filmie, którego tytułu
niestety nie pamiętał. Film opowiadał o mężczyźnie, który lubił w sowim życiu
mieć wszystko uporządkowane. Drugi tak, jakby wątek skupiał się na pewnej
kobiecie, pisarce, która miała chwilowe, jak to się mówi „ zaćmienie umysłu ” i
nie mogła zakończyć swojej nowej powieści. Pisarka słynęła z tego, że w każdej
książce uśmierca swoich bohaterów. Po pewnym czasie okazuje się, że mężczyzna z
pierwszego wątku, jest bohaterem powieści właśnie tej pisarki. Krótko mówiąc,
co napisze ta kobieta, przydarza się temu mężczyźnie. Rzecz w tym, że każdy z
jej bohaterów zawsze umiera. I co teraz? Po moim powrocie do domu, pan Marek ( znajomy ) napisał nam maila, że znalazł tytuł tego filmu, a nazywa się on "Przypadek Harolda Cricka". Jeszcze go nie oglądałam, ale planuję to zrobić jutro. Wieczorem poszłam jeszcze
pod prysznic, a dopiero kiedy położyłam się wieczorem, chcąc poczytać książkę,
poczułam jak bardzo bolą mnie nogi. Chyba jeszcze nigdy mnie tak nie bolały. ;)
Cóż trochę tego jest, ale miło się wspomina te chwile, kiedy się o nich pisze. Zapraszam do czytania cz.2, a póki co żegnam się, papa!
:)
Super fotki!:) obserwuję :) Zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńhttp://mynameisodetteswan.blogspot.com/
Fajne zdjęcie :) Pobyt zapewne udany. Ale bym sobie pojechała nad morze, albo chociaż jezioro :) Czekam na drugą część.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://kimikano.blogspot.com/
Zazdroszcze wyjazdu ! : )
OdpowiedzUsuń